Dlaczego piszę ten blog?
Komentarze: 2
Mam na imię Ewa. Jestem 47-letnią lekarką. Pracuję na Oddziale Medycyny Paliatywnej i mam przywilej zajmować się chorymi na nowotwór w ostatniej fazie jego rozwoju oraz umierającymi. Zaczęłam to robić już jako wolontariusz od 5 roku studiów medycznych i można powiedzieć, pokochałam tę pracę. Zrobiłam specjalizację z medycyny paliatywnej, ale ciągle uczę się czegoś nowego, także od moich pacjentów.
Wiele razy słyszałam, że to ciężka i niewdzięczna dziedzina medycyny. Pozwolę się z tym nie zgodzić.
W dobie medycyny pełnej procedur, nowoczesnych narzędzi, aparatury do diagnozowania, kontraktowania usług, sam człowiek - pacjent musiał usunąć się na drugi, czasem i dalszy plan. Już nawet po imieniu nie można do niego mówić (bo ochrona danych osobowych). Człowiek chory staje się więc numerkiem w kolejce, procedurą do rozliczenia, chorobą do wyleczenia czy zoperowania, badanym do wypróbowania leku. A leczenie powinno zakończyć się sukcesem. I następny proszę. Medycyna humanitarna stała się teraz medycyną proceduralną.
Nie można jednocześnie zaprzeczyć, że postęp w medycynie pomógł nam wyleczyć wiele chorób a średnia wieku pacjentów dzięki temu mocno wzrosła. Trzeba jednak pamiętać, że wciąż jest jeszcze trochę chorób, których nie da się wyleczyć, pytań, na które nie da się odpowiedzieć, trudnych rozmów z pacjentem, które trzeba przeprowadzić. I to dla nas medyków jest chyba najtrudniejsze, przyznać się, że nic nie da się już zrobić, do własnej bezradności. Po prostu powiedzieć: „Nie wiem.”, „Nie potrafię”. Nie tracimy wtedy autorytetu a pokazujemy swoje ludzkie, bliskie pacjentowi oblicze. My, lekarze nie różnimy się przecież od naszych pacjentów, czasem po prostu nieco więcej wiemy. Bywa, że sami jesteśmy pacjentami. Wtedy widzimy, że z tej perspektywy opieka zdrowotna wygląda strasznie. Nie umiemy też rozmawiać z pacjentami o śmierci, Jakby ona nas nie dotyczyła. A przecież z chwilą gdy rodzi się człowiek, pewne jest, że on kiedyś umrze. Nieuchronność śmierci traktujemy jako widmo, nie jako zwyczajną kolej rzeczy.
Ja spotykam najczęściej takiego pacjenta – nieuleczalnie chorego, zmęczonego leczeniem i procedurami, zdezorientowanego, często cierpiącego, kompletnie nieprzygotowanego do przyjęcia złej diagnozy. Spotykam człowieka. Mocno się staram, żeby dać mu trochę nadziei, spokoju a może radości. Nie robię tego sama oczywiście , ale z całym zespołem doskonale do tego przygotowanych ludzi. Co robimy? Podajemy leki, wykonujemy procedury, opiekujemy się , rozmawiamy, jesteśmy, towarzyszymy, często przeprowadzamy na drugą stronę. I śmiem twierdzić, że jesteśmy przez to w pewien sposób uprzywilejowani, bo uczestniczymy w tej delikatnej materii przejścia człowieka z jednego do drugiego świata. Pomagamy jemu, jego rodzinie , ale dla nas samych jest to niesamowite doświadczenie. Myślę, że wszyscy, którzy zajmują się tym co ja, zgodzą się ze mną w tym momencie.
Każde takie spotkanie zostawia w nas swój niepowtarzalny ślad. I o tym właśnie chcę napisać. O śladach, jakie moi pacjenci zostawili we mnie lub zostawili innym. Także o tym, czego się od niektórych z nich nauczyłam. To takie moje osobiste podziękowanie.
Dodaj komentarz