cze 06 2025

Ja Cię kocham a Ty śpij..


Komentarze: 0

Ja Cię kocham aTy śpij...


Długo nie pisałam. Z wielu powodów, z natłoku pracy, braku weny no i chyba braku motywacji czy też mobilizacji. Choć przecież w tym czasie towarzyszyłam wielu pacjentom, obserwowałam wiele relacji, więzi. I wiele z nich zapadło mi w pamięć. Niejednokrotnie pomyślałam też, że muszę opisać jakieś doświadczenie czy spotkanie. I na tym się kończyło.
Miesiąc temu pożegnałam panią Halinę. Obserwując jej ostatnie dni byłam mocno poruszona i po jej śmierci w rozmowie z jej synem Piotrem zapytałam, czy mogę o niej, a właściwie o nich napisać parę słów w swoim blogu. Zgodził się oczywiście po czym dodał: „Ale ten blog nie żyje, dawno nie było żadnego wpisu”. Zawstydził mnie, i zmobilizował. Serdecznie dziękuję Panie Piotrze.
Pani Halina mieszkała sama i w chwili, gdy ją poznałam była właściwie prawie samodzielna. Bo choć osłabiona, z bólem trudnym do opanowania i okresowo występującą dusznością, w domu funkcjonowała dobrze z pomocą dochodzących dwóch synów. Szybko jednak słabła a choroba postępowała u niej bardzo szybko. Dość powiedzieć, że nasza znajomość to zaledwie półtora miesiąca. Z każdym następnym tygodniem i dniem potrzebowała więc większego zaangażowania zarówno ze strony lekarsko-pielęgniarskiej jak i dwóch synów, którzy tak przeorganizowali swoje życie rodzinne, aby cały czas któryś z nich mógł być z mamą. A przecież nieśli oni także swój bagaż traum i doświadczeń zawodowych, rodzinnych, zdrowotnych. Z czasem pani Halina przestała się już poruszać po domu i położyła się na stałe do łóżka, korzystała z koncentratora tlenu. Z powodu silnego bólu miała stosowane leki, które powodowały senność , ale wszyscy razem podjęliśmy decyzję, że lepiej, żeby była bardziej śpiąca niż cierpiąca z bólu. Synowie kontaktowali się ze mną codziennie i często się też widzieliśmy. Podczas jednej z wizyt pan Piotr opowiadał mi jak to poprzedniego dnia wygłupiali się z bratem przy mamie, opowiadali śmieszne historie, leżeli z nią w łóżku, jak kiedyś , w dzieciństwie. Widziałam, z jaką czułością mówił, jak doceniał te chwile, także dlatego , że byli wtedy blisko we troje, z mamą, i z bratem. Ostatniego dnia , kiedy wiedzieli, że śmierć już blisko, syn pobiegł do najbliższego kościoła i dosłownie wyciągnął księdza z konfesjonału aby przyprowadzić do mamy. Pani Halinka zmarła otoczona miłością.
I może dlatego tak bardzo wzruszyła mnie ta historia, że sama mam dwóch synów. Obserwując troskę, opiekę, ciepło i miłość jaką Ci dwaj mężczyźni obdarzali ciężko chorą a potem umierającą matkę pomyślałam, że po to właśnie się żyje, aby u kresu życia móc takiej miłości doświadczyć.
Panią Alicją opiekowałam się przez miesiąc. Jak odwiedziłam ją pierwszy raz, była już osobą leżącą. Też mieszkała sama, dojeżdżał do niej syn, a ponieważ był osobą bardzo zajętą , to zorganizował opiekę nad mamą przez całą dobę. Noce spędzał z nią sam czuwając przy niej. Ostatnie dni jej życia był z nią cały czas, karmił, poił, mył, przebierał a jak przychodziłam na wizyty cichutko siedział w fotelu tuż obok niej. Obserwował każdy objaw i wszystko ze mną konsultował. Ceniłam jego pokorę wobec ciężkiej choroby mamy i takie pragnienie, żeby nie dodawać jej cierpienia, żeby uporczywie nie leczyć kosztem pogarszającej się jakości jej życia. Zależało mu na tym, żeby mama odeszła bez bólu i przy nim. Pamiętam tą ciszę i przytłumione światło, syna i matkę, która co jakiś czas otwierała oczy, żeby tylko upewnić się czy on jest. A on był, do momentu, kiedy oczu już nie otworzyła. Gdy stwierdzałam zgon, w tym małym pokoiku zastałam pełną szacunku ciszę a w niej syna i matkę. I taki obraz tej relacji matka – syn Adam, pozostanie mi w pamięci na zawsze.
Pani Bogusia umierała u nas w Hospicjum. I krótkie było to jej odchodzenie. Została przywieziona z jednego ze szpitali w bardzo ciężkim stanie. Aż dziw, że nie zmarła po drodze. Teraz wiem , że to było po coś, że tak miało być, właśnie tu miała odejść. Tuż za nią przyjechała jej siostra, która powiedziała nam, że z Danii lecą właśnie córka i wnuczka pacjentki i wylądują w nocy. Zaproponowaliśmy więc, żeby przyjechały prosto z lotniska do Hospicjum. Mamy bowiem pokoje gościnne dla rodzin, żeby mogły tam nocować, gdy będą chciały towarzyszyć swoim bliskim. Nie wiedzieliśmy, że taka okazja przydarzy się tak szybko. Córka z wnuczką pojawiły się zatem u pani Halinki około godziny 2 w nocy, przywitały się z nią i rozmawiały. I choć pacjentka ze względu na ciężki stan nie mówiła i wydawała się nieprzytomna, jestem pewna, że słyszała te słowa powitania a niedługo potem pożegnania. Żyła jeszcze 2 dni, na chwilę nawet udało jej się otworzyć oczy. Ale jaki to był czas! Córka z wnuczką były przy niej, opowiadały, czasem płakały, czasem się śmiały, trzymały za rękę…do końca. I, jak same nam powiedziały, był to czas bardzo im wszystkim potrzebny, czas miłości.

Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz