Odejdź w spokoju...Tato
Komentarze: 0
„ Odejdź w spokoju ….Tato”
Pan Józef był jednym z pierwszych pacjentów na naszym oddziale. Przyjechał w ciężkim stanie, wyniszczony, znacznie osłabiony, leżący. Choroba nowotworowa zaatakowała już wiele narządów.
Po kilku dniach jego stan pogorszył się znacznie. Był już nieprzytomny, zaostrzyły się rysy twarzy a oddech okresowo się spłycał. W takiej sytuacji zwykle rozmawiamy z rodziną , że zaczął się stan agonii i koniec jest bliski. Tak też zrobiliśmy. Poprosiliśmy na rozmowę jego rodzinę – dwie córki i siostrę i wytłumaczyliśmy, że to jest już czas na pożegnanie.
Następnego dnia przyszłam do pracy przygotowana na to, że pana Józefa już nie ma, ale on wciąż żył. Jego stan nie zmienił się ani odrobinę w ciągu tego i kilku najbliższych dni. Podjęliśmy kolejne rozmowy z córkami, że może z kimś się jeszcze nie pożegnał, może nie wszystkie sprawy załatwił. Przychodziła więc dalsza rodzina, najbliżsi przyjaciele… i nic. Agonia trwała dalej. Kolejne dni pan Józef był z nami, pomimo że nie dało się tego wyjaśnić z medycznego punktu widzenia. Po prostu nie powinien już żyć. A wciąż żył. Córki czuwały przy nim nieustannie.
I znów pytania z naszej strony, czy z wszystkimi się pogodził, pożegnał. Był nieprzytomny, nie mówił, więc nie wiedzieliśmy na co czeka.
Po kolejnych dniach czekania przyszła do nas siostra pana Józefa z jego córkami. Wyznała, że brat ma syna, z którym nie utrzymywał kontaktów i z którym się nie znają, bo zerwał kontakty z matką syna przed jego urodzeniem i nigdy już ich nie nawiązał. Była to tajemnica, którą znał tylko pan Józef i jego siostra.
Pomimo szoku jaki przeżyły córki po usłyszeniu tej informacji, zrobiły wszystko, aby znaleźć syna pana Józefa a swojego nieznanego dotąd brata. I udało się. Nie tylko go odnalazły, ale także namówiły, co z pewnością nie było łatwe, żeby odwiedził swojego dopiero poznanego ojca na łożu śmierci.
I przyszedł. Nieśmiały, cichy, zaniepokojony i mocno zagubiony dwudziestokilkuletni mężczyzna. Przyszedł poznać swojego ojca, pożegnać się z nim, a przede wszystkim…przebaczyć mu. Nie wiemy jak przebiegało to spotkanie. Kiedy wszedł na salę, zamknęliśmy za nim drzwi i zostawiliśmy ich samych. Możemy tylko się domyślać i sami sobie wyobrazić.
Pewnie gdy oswoił się już z widokiem obcego mu umierającego człowieka, który okazał się być jego ojcem powiedział mu parę słów by wreszcie wyznać: „Przebaczam Ci. Odejdź w spokoju…. Tato”.
Wyszedł z sali zapłakany, ale już ze spokojem w oczach i objął swoje dwie nowe siostry. Wtedy płakaliśmy już wszyscy.
W nocy po wizycie syna pan Jan zmarł. Zasnął spokojnie, bo załatwił już wszystkie swoje sprawy.
Dodaj komentarz