W chwili śmieci bądź przy nim, przeprowadź...
Komentarze: 0
W chwili śmieci bądź przy nim, przeprowadź na drugą stronę, jeśli będzie Ci to dane.
Wiele razy rozmawiałam z rodzinami pacjentów o towarzyszeniu, obecności w ostatnich godzinach i minutach życia przy najbliższej osobie. Uważam, że możliwość bycia w momencie śmierci przy bliskim to dar, to chwila szczególna, której nie każdy może doświadczyć. To jak przeprowadzanie kogoś na drugą stronę bez możliwości zobaczenia, co dalej , ale przez tą właśnie obecność, dotknięcie innej rzeczywistości. No i oczywiście przede wszystkim czuwanie w tej chwili ze swoim bliskim po raz ostatni tutaj, na tym świecie. Zachęcałam rodziny do obecności przy chorym podczas agonii i wciąż to robię. Mamy taki zwyczaj w oddziale, że gdy widzimy, że pacjent już wchodzi w okres agonii, choć nie zawsze da się to uchwycić, dzwonimy do rodziny, żeby się z pacjentem pożegnała i po prostu przy nim była. I o ile wszyscy chętnie przychodzą, żeby się pożegnać, nawet gdy pacjent jest już nieprzytomny, o tyle nie każdy chce być przy śmierci bliskiego bojąc się, że to będzie dla niego trudne doświadczenie. Nie spotkałam się , żeby ktoś, kogo przekonałam by został, rozczarował się. Przeciwnie, ta chwila zostaje z nami przez całe życie.
Mnie nie było dane. Kiedy z powodu nowotworu umierał mój Tata, byłam przy Nim cały czas. Pielęgnowałam, karmiłam, wykonywałam zabiegi. Był w domu. Pamiętam, że podczas jednego z ostatnich Jego posiłków, kiedy już prawie nie mówił, po raz już nie wiem który powiedziałam Mu: Kocham Cię Tatusiu. Odpowiedział tylko cicho: Wiem. I ten nasz krótki, ostatni dialog pozostał ze mną i towarzyszy mi często. Wcześniej zastanawiałam się , jak będzie wyglądało umieranie moich rodziców, jak ja sama sobie z tym poradzę. Bo przecież pomimo , że jestem lekarzem hospicyjnym to w tej sytuacji jestem przede wszystkim córką. U Mamy nie dane mi było tego doświadczyć, zmarła nagle w wyniku wypadku i żałoba była dla mnie trudniejsza. Z Tatą było inaczej. Wszystko robiłam " z automatu". Jakby te wszystkie rozmowy, które przeprowadzałam z rodzinami wytworzyły we mnie wewnętrzne odruchy, bycia razem, obecności nawet bez słów, dotyku, wspólnej modlitwy. Ale w chwili, gdy oddał ostatni oddech nie było mnie przy Nim. Zmęczona czuwaniem, powiedziałam Mu, że pójdę się zdrzemnąć do drugiego pokoju i za dwie godzinki wrócę. Gdy wróciłam już nie żył. Nie było mnie przy Nim , gdy umierał. I pomimo że wiem, że to ode mnie nie zależało, wyrzucam to sobie do dziś, choć minął już pewien czas. Zazdroszczę tym, którzy mogli tego doświadczyć, być przy umierającej najbliższej osobie, przeprowadzać ją na drugą stronę, trzymać za rękę, dodawać otuchy.
I jakiś czas po napisaniu tych słów byłam świadkiem pewnego pięknego pożegnania. Obiecałam, że się tym spotkaniem podzielę w tym właśnie miejscu. Leżała u nas pani Janina, 92-letnia staruszka. Miała nowotwór płuca, ale przede wszystkim otępienie, które znacznie utrudniało kontakt z nią. Kilka razy podczas pobytu atakowały ją różne drobnoustroje i to one ostatecznie doprowadziły ją do śmierci, choć naprawdę długo i dzielnie walczył z nimi jej organizm. Codziennie odwiedzał ją wnuczek, spokojny, miły, ciepły młody człowiek. Systematycznie do mnie przychodził i pytał o zdrowie babci. Właściwie tylko z nim miałam kontakt. Cieszył się z każdej dobrej wiadomości i smucił z powodu złej. Ale zawsze miał w sobie jakąś ufność, która mi imponowała. Pewnego dnia, gdy przyszedł do babci z wizytą, powiedziałam mu, że babcia już jest w agonii. Przyjął to ze zwyczajnym sobie spokojem. Usiadł przy jej łóżku i trzymał ją za rękę. Nie mówiłam mu jak ma się zachować i co robić. Po prostu usiadł i był z nią do końca mając jej dłoń w swojej dłoni. Gdy stwierdziłam zgon u pani Janiny, powiedziałam mu, że zazdroszczę mu tego pożegnania. Wtedy zapytał, czy jestem osobą wierzącą. I powiedział, że zawsze, gdy wychodził od babci ze szpitala, prosił swojego Anioła Stróża, żeby się nią opiekował. Prosił go też, żeby był (Anioł Stróż) przy niej w chwili jej śmierci, żeby nie była sama. A stało się tak, że dane było jemu, razem ze swoim Aniołem Stróżem, przeprowadzić babcię na drugą stronę, pożegnać ją. Jaka więź musiała być między dwojgem tych ludzi, żeby mieli takie piękne pożegnanie? Zastanawiam się do dziś.
Zdarza się jednak, wcale nierzadko, że umierający człowiek odchodzi wtedy, kiedy najbliższa mu osoba na chwilę tylko wyszła, pomimo, że cały czas wcześniej była i czuwała. Tak jakby czekał na moment, kiedy będzie sam, by samotnie pokonać ten ostatni odcinek życia.
Myślę, że moment śmierci to coś niezmiernie tajemniczego, indywidualnego, duchowego. Gdybym miała pokusić się o jakieś biblijne porównanie do tej chwili, to Chrystusowe wypowiedziane „Wykonało się” . Bo oto wykonało się to , co sam Bóg przeznaczył człowiekowi tutaj, na ziemi. Może dlatego tylko niektórzy z nas mogą stać się szczęśliwymi świadkami kawałka tego po ludzku smutnego, a tak naprawdę wypełnionego cudem czasu.
Dodaj komentarz