sty 07 2025

"Wyjaśnij choremu..." czyli znaczenie...


Komentarze: 0

„Wyjaśnij choremu...”
czyli znaczenie właściwej komunikacji.

 

 

Każdy z nas miał w życiu swojego ulubionego nauczyciela, na każdym etapie życia i edukacji, swojego „guru”, od którego wiele się nauczył i który go ukształtował. Myślę, że to ważne , zwłaszcza w końcowym etapie naszej edukacji, nazwę to – edukacji zawodowej. Bo to, jak się nauczymy coś robić , wartościować, na co zwracać uwagę w swoim fachu, stanowi o tym , jak będziemy nasz zawód wykonywać, jak będziemy oceniani, postrzegani a przede wszystkim czy będziemy mogli skutecznie pomóc innym. I dotyczy to każdego zawodu. A ponieważ w tym miejscu piszę o tych, którzy zostawili we mnie swój ślad, to o moich pierwszych nauczycielach „zawodu”, o lekarzach, który wywarli ogromny wpływ na moje zawodowe życie i którym wiele zawdzięczam, napiszę słów parę. Oraz o tym, co zakorzenili we mnie tak głęboko, że muszę o tym napisać.
Tak jak już kiedyś pisałam, moje pierwsze spotkanie z medycyną kresu życia miało miejsce, gdy byłam na piątym roku studiów. Zgłosiłam się wtedy z kilkoma innymi osobami jako wolontariuszka do Poradni Opieki Paliatywnej i Hospicjum Domowego przy Szpitalu im. Kopernika w Łodzi. Pamiętam, że lekarze pracujący tam przyjęli nas bardzo serdecznie , traktowali po koleżeńsku i dużo nam tłumaczyli. Podczas cotygodniowych spotkań całego zespołu siadaliśmy przy dużym stole, my- wolontariusze, ale także lekarze, pielęgniarki, psycholog, kapelan, pracownik socjalny i rozmawialiśmy o pacjentach. Ta komunikacja w zespole, często wręcz burza mózgów, była dla nas wszystkich bardzo istotna. To było dla mnie nowe , niesamowite doświadczenie. Po pierwsze dlatego, że w centrum zainteresowania i troski wszystkich był pacjent, jego potrzeby, dolegliwości i jego rodzina. Po drugie – wszyscy członkowie zespołu: student, lekarz , psycholog czy pielęgniarka byli równorzędnymi partnerami w rozmowie i wzajemnie się uzupełniali w swych rolach. Po trzecie wreszcie, i zrozumie to każdy student medycyny, że rozmawiano z nami, studentami, wyjaśniano nam pojęcia, zwracano uwagę na konkretne objawy, uczono badania pacjenta i rozmawiania z nim. Byłam jednym z członków zespołu. I to mnie zafascynowało.
Poznałam wtedy Doktora Józefa Stańczaka, mojego pierwszego szefa a jednocześnie jednego z pionierów Medycyny Paliatywnej w Polsce i w Europie, który razem z prof. Łuczakiem i kilkoma innymi osobami, rozwijali ideę opieki paliatywnej i hospicyjnej.
Pamiętam jedno z moich pierwszych spotkań z pacjentem w domu. Była to kobieta w średnim wieku, która kiedy przyszłam do niej jako wolontariuszka na wizytę, powitała mnie zapłakana i krzycząc z bólu poprosiła mnie o eutanazję. Proszę sobie wyobrazić moją reakcję, byłam studentką i miałam ratować życie ludzi a tu taka prośba. Co zrobiłam? Sięgnęłam po telefon (stacjonarny wtedy, nie było jeszcze dostępnych telefonów komórkowych) płacząc razem z pacjentką, zadzwoniłam do szefa- dra Stańczaka i zapytałam co robić, co mam jej powiedzieć. Usłyszałam od niego krótką, zwięzłą odpowiedź, jak to miał w zwyczaju: „Nie gadaj , tylko daj jej zastrzyk z morfiny”. Wtedy też pierwszy raz w życiu dałam komuś morfinę (tym, którzy się będą oburzać przypomnę, że było to w 1995 roku i nie obowiązywały wtedy ścisłe procedury czy obostrzenia, ważne było, żeby pacjenta przestało boleć). Po godzinie zostawiłam pacjentkę śpiącą, bez bólu. Widziałam się z nią jeszcze przynajmniej kilka razy, nigdy więcej nie wspomniała o eutanazji. Za to mój szef tak. Powiedział mi później: „Gdy pacjent poprosi cię kiedyś o eutanazję, zastanów się czy wszystko zrobiłaś dobrze, czy skutecznie uśmierzyłaś ból, zniwelowałaś inne objawy, czy nie czuje się samotny, może potrzebuje pomocy kapelana czy psychologa.” Teraz wiem, że jeżeli zadbam o to wszystko, nie usłyszę prośby o eutanazję.
Pamiętam, jak dr Stańczak mówił mi o odwadze i determinacji, aby walczyć o każdego pacjenta a jednocześnie mieć świadomość nieuchronności śmierci i w pewnym momencie pozwolić mu odejść . I ta postawa jest w jawnej opozycji do eutanazji, która z definicji pomaga umrzeć. Opieka paliatywna pomaga żyć godnie do końca mając pełną świadomość nieuchronności śmierci, to towarzyszenie człowiekowi, zapewnienie mu bezpieczeństwa na tej ostatniej prostej.
Wtedy , od Niego , od Św. P. dra Józefa Stańczaka, usłyszałam to po raz pierwszy. I tkwi to we mnie do dzisiaj. I gdyby nie On, nie byłoby mnie dzisiaj tutaj , gdzie jestem. Dziękuję.
W tym samym miejscu spotkałam też drugą osobę, panią dr Krystynę de Corde. Ona towarzyszyła (i nadal duchem towarzyszy) mi dłużej, wtedy kiedy zostałam już pełnoprawnym lekarzem , robiłam pierwszą specjalizację z medycyny rodzinnej a potem wręcz popchnęła mnie do specjalizacji z medycyny paliatywnej. Ona uczyła uważnie słuchać pacjenta i rozmawiać z pacjentem, odpowiednio zadawać pytania z delikatnością i wrażliwością na drugiego człowieka. Pokazywała jak należy dokładnie i drobiazgowo badać i opisywać. Duży nacisk kładła na właściwą komunikację z pacjentem, z rodziną pacjenta oraz z innymi członkami zespołu opiekującego się pacjentem. Pamiętam, jak zwracała moją uwagę na to, aby mówić do pacjenta językiem dla niego zrozumiałym, obserwowałam ją jak spontanicznie likwidowała bariery np. siadając przy pacjencie w łóżku , trzymając za rękę czy nisko się nad nim pochylając mówić tak, żeby usłyszał. Swoje zalecenia wyraźnie (a charakter pisma ma piękny) pisała na kartce a po napisaniu jeszcze raz je wyjaśniała. To ona polecała mi literaturę (nie zawsze tylko medyczną) i dzięki niej pierwsze książki Roberta Twycrossa – pioniera opieki paliatywnej w Europie znałam niemal na pamięć (nawet musiałam znać). Pamiętam , jak dziwiło mnie, że w każdym rozdziale w zaleceniach postępowania przy różnych dolegliwościach, w pierwszym punkcie zawsze widniało zdanie : „Wyjaśnij choremu…” . Teraz, po tylu latach wiem, jak ważne jest wyjaśnienie pacjentowi co oznacza kolejny objaw, jaka jest jego przyczyna, jak możemy temu zaradzić, jak dokładnie i dlaczego stosować leki, jakich objawów niepożądanych można się spodziewać i jak im przeciwdziałać, co jeść , jak jeść, ile pić itd., itd. Wiem, jak istotne jest, żeby słuchać, a nie tylko słyszeć. Bo tak rodzi się więź między mną a pacjentem. Tak buduje się zaufanie. A tego bardzo brakuje w szeroko pojętych relacjach lekarz-pacjent.
Jeszcze jednego nauczyłam się w tym pierwszym zespole, z którym pracowałam jeszcze jako studentka. Nauczyłam się jak ważna jest komunikacja, właściwe zrozumienie, tolerancja w grupie ludzi, z którymi się współpracuje. I nie ma tu lepszych czy gorszych. Wszyscy są jednakowo ważni, uzupełniają się, potrzebują się nawzajem po to, żeby właściwie , profesjonalne i skutecznie pomóc pacjentowi. Nauczyłam się, że o te relacje, tak jak relacje w rodzinie i w każdym środowisku, trzeba dbać , pielęgnować. A to jest bardzo trudne.
Z całą pewnością mogę powiedzieć, że miałam szczęście. Na mojej zawodowej drodze , bardzo wcześnie nawet, spotkałam niesamowitych ludzi. To dzięki Nim jestem lekarzem opiekującym się ludźmi u kresu życia. Zarazili mnie swoją pasją, wrażliwością, otwartością na drugiego człowieka, ukształtowali mnie. Za to będę im wdzięczna do końca moich dni.

Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz